piątek, 1 listopada 2013

Ukraina

Ukraina 24-28.10.2013

DZIEŃ PIERWSZY

Pomysł na wypad na Ukrainę zrodził się bardzo spontanicznie, a że mam koleżankę-ukrainkę w Ivano-Frankowsk nie zawahałam się ani trochę! Wybrałam się tam z moim kolegą ze studiów-Adamem.

Naszą przygodę rozpoczęliśmy przy bramkach na A4  w Gliwicach. Mimo deszczu humory i tak nam dopisywały. Oboje nigdy nie jechaliśmy A4 w stronę wschodniej granicy, dlatego też byliśmy ciekawi jak pójdzie nam stopowanie w tym kierunku. Niestety nie wyglądało to, tak jak w kierunku Wrocławia.

Od początku poruszaliśmy się krótkimi dystansami, gdzie w dodatku wysiadaliśmy w totalnie beznadziejnych miejscach.
nowy sposób na łapanie stopa :D
Były momenty, gdzie ochrona z autostrady przeganiała nas, skakaliśmy przez płot przy bramkach, policja nam nie pozwalała łapać stopa itd..  Mimo tego, nie zrażaliśmy się, bo zabawa była przednia.  Dopiero przed Krakowem złapaliśmy transport do Rzeszowa, wtedy jeszcze mieliśmy nadzieję, że może dojedziemy do Lwowa wieczorem. Niestety ciężarówki nie jeżdżą zbyt szybko i co chwila nasz kierowca się musiał zatrzymywać, do tego straciliśmy może z godzinę, bo staliśmy w korku. A z Rzeszowa znowu małymi odcinkami podążaliśmy w stronę Ukrainy. Już w
tamtych rejonach wyczuliśmy, że to nie śląsk -> znacznie szybciej robiło się ciemniej. Mimo tego dalej lecieliśmy na Ukrainę.

Zciemniało się, a my byliśmy w totalnej wypizdowiu..gdzie znowu zaczęło lać. Byliśmy 30 km od granicy  Korczowa, niestety nikt w tamtym kierunku nie jechał, więc postanowiliśmy pojechać na Przemyśl, a stamtąd już na Medykę. Mimo 19 wierzyliśmy, że jeszcze dziś pobawimy się w klubach we Lwowie! 

W Przemyślu byliśmy gdzieś około 21. Zaczęliśmy szukać jakiegoś transportu na granicę. W międzyczasie poznaliśmy tamtejszych meneli, wszelkie mrówki i inne stworzenia, które chciały nam już sprzedawać wódkę. MASAKRA!
ale i tak humory dopisywały!

Ostatecznie wylądowaliśmy na granicy około 22. A tam... pełno mrówek, które już handlowały rzeczami przeniesionym zza granicy, całodobowa chyba jedyna w Polsce biedronka :D !

żegnaj PL!

Ledwo co przeszliśmy granicę, a tam.. sklepy gdzie można było kupić wieeeelkie, plastikowe kielony wódki! Brrr! 

Jak się po jakimś czasie okazało, ostatnia marszrutka już odjechała. Tak więc mieliśmy wybór, albo próbować dostać się do Lwowa na stopa albo spędzić noc na granicy. 

Ze względu bezpieczeństwa wybraliśmy to drugie. Znaleźliśmy jakieś pole z mega chaszczami, gdzie rozwinęliśmy swoje śpiworki. A że były to pierwsze godziny moich urodzin ( Ukraina -> +1godzina, więc było już późno) postanowiliśmy się napić czegoś w celu rozgrzania. Chciałam nastawić budzik na rano, ale Adam mi mówi, że i tak obudzimy się przed wschodem słońca.. Stwierdziłam, zaryzykujmy! Może spaliśmy 2 godziny jak obudziła nas ulewa(spaliśmy tylko w śpiworach) ...  
- Co robimy? - zapytał Adam. Popatrzyłam na niego jednym okiem zza śpiwora i .. przykryłam się po całe uszy.
-Ok.- powiedział. Nie minęło 5 minut, a on już smacznie sobie spał. 
Stwierdziłam, że trzeba przeczekać tą ulewę, nie ma sensu teraz się zbierać, bo jeszcze bardziej będziemy przemoczeni. Nie mogłam się ruszać w śpiworze, bo wtedy przemakał.Wtedy to było straszne, a teraz, z perspektywy czasu.. śmieszne :D Ulewa minęła, a my zebraliśmy się jakąś chwilę po niej.


DZIEŃ DRUGI 

Było po 5 jak czekaliśmy z innymi ludźmi na 'przystanku' na marszrutkę w kierunku Lwowa. Nagle ludzie zaczęli się zbierać w jedno miejsce. My też chcieliśmy, bo wiedzieliśmy, że lada chwila przyjedzie coś, ale staliśmy osłupiali, kiedy zauważyliśmy jak ludzie przepychają się, dawają sobie z łokcia i podbiegają do marszrutki. Tak jakby miało dla nich zabraknąć miejsca.. Poczekaliśmy na kolejną;) 

Wsiedliśmy, a po jakiś czasie kierowca zaczął chodzić po marszrutce ze skórzaną sakwą i zbierał pieniądze. Smród w tym busiku jest niedoopisania! Serio! Ruszyliśmy. Mieliśmy do pokonania niecałe 100km, które nasz busik pokonał w ... 3,5h..! Po drodze zatrzymywaliśmy się na pobliskich, z prawdziwego zdarzenia wsiach. 

Kiedy dotarliśmy do Lwowa postanowiliśmy poszukać czegoś w kierunku Ivano-Frankowsk. Poszukaliśmy jakiejś rozpiski. Jednak skończyło się to  na wyśmianiu rozkładu jazdy pociągów/busów, bo przecież i tak nie rozumieliśmy ich hieroglifów! 

O 8 siedzieliśmy już w marszrutce do Ivano-Frankowsk. Zdążyłam zadzwonić do Eli, że zaniedługo zobaczymy się po .. 13 latach :D
 Droga do Ivano-Frankowsk była długa, ale ciekawa. Wtedy tak naprawdę zobaczyliśmy prawdziwą Ukrainę, z prawdziwymi wielkimi dziurami, z kierowcą, który większość czasu jechał pod prąd mimo tego, że z nad przeciwka jechało jakieś auto. Doświadczyliśmy wyprzedzania konia, auta, nawet przysypiania naszego kierowcy za kółkiem! Po 4,5 h byliśmy w Ivano-Frankovsk!!!

B-DAY part 1 
Na początku zostaliśmy ciepło przyjęci przez rodzinę mojej koleżanki -Eli. Po obiedzie, postanowiliśmy zobaczyć miasto.Wylądowaliśmy w centrum handlowym, gdzie zaopatrzyliśmy się w jedzenie na grilla i piwo. Poszliśmy nad rzekę, gdzie zrobiliśmy sobie ognisko, rozłożyliśmy koc i klachaliśmy. 

Adam, ciepła woda była no nie?:)

Adam, Andri, Ela i ja;)

jest suuuuuper!
I tak sobie siedzieliśmy, aż zaczęło się ściemniać. Super było nad rzeką, ale zaczynało robić się zimno, więc zebraliśmy się do domu. 


B-DAY  part 2

Kiedy przyszliśmy do domu zaczęliśmy się zbierać na część drugą urodzin. Okazało się, że Ela ma kolegów, którzy prowadzą restaurację w mieście, dlatego też postanowiliśmy się tam udać. Wszyscy mówili po polsku, więc nie było problemu, żeby się z nimi porozumieć.
Kupiliśmy ukraińską wódkę, kurczaka(?!to  do teraz dla mnie jest wielką zagadką, dlaczego kurczak!) i pojechaliśmy! 
czekamy na 'popisowe danie'

można zaczynać wcinać:P

wielkie, ukraińskie kielony!

Tak więc czas mijał nam bardzo przyjemnie wraz z wielkimi kielonami ukraińskimi. Właściciele na jakiś czas pojechali po zapitę, tak więc my stanęliśmy na barze; czuliśmy się jak u siebie w domu. Puszczaliśmy polskie, ukraińskie hity. Suuper! :D

obsługa baru:)
Kiedy wszyscy wracaliśmy taksówką do domu, śpiewaliśmy od hymnu PL przez Rotę, Legiony PL aż po kolędy. Aż dziwię się, że taksówkarz nas nie wyrzucił, musiał być bardzo wyrozumiały :D Wróciliśmy gdzieś około 4 nad ranem.

DZIEŃ TRZECI


Dzień miał zacząć się o 9, ale Ela nas nie obudziła. Wstaliśmy baaardzo  późno, aż wstyd się przyznać :P Zjedliśmy obiad i poszliśmy pochodzić po mieście. 
miasto..

tu miał być ogień, który nigdy nie gaśnie, ale właśnie zgasł..

cała nasza 4 na tle podwodnego cmentarza..

Pochodziliśmy trochę, a kiedy zrobiło się już zimno zebraliśmy się do cieplutkiego domu, gdzie wieczór spędziliśmy w pełnym ciepła mieszkaniu. 

DZIEŃ CZWARTY

Wstaliśmy wcześnie rano, pogadaliśmy i powoli zebraliśmy się do Ukraińskiego z polską mszą kościoła wraz z babcią Marysią. Babcia Eli to najcudowniejszy człowiek na ziemii, naprawdę! Gdyby tylko zechciała, zabrałabym ją ze sobą! 

prawie jak 13 lat temu :D

Msza na Ukrainie to całkiem coś innego niż w Polsce. Nie ma tu żadnej komerchy, popisu, rewii mody czy szpanu. Tam ludzie przychodzą, by się pomodlić, by to wszystko przeżyć.Po prostu chcą. Ich wiara jest tak głęboka, że aż mnie coś tknęło.. 

wnętrze ukraińskiego kościoła



z najukochańszą osobą na świecie! 

Ivano-Frankowsk

Wróciliśmy na obiad i niestety musieliśmy zacząć się zbierać. A to było najgorsze z całego pobytu, zebrać
się, pożegnać się i wyjechać..


w domu Eli i babci Marysi


zdjęcie z naszymi nowymi nabytkami musi być "D

PL..marzenie każdego Ukraińca


Niestety czas to mój największy wróg. Leciał nieubłaganie.. 

Kiedy znaleźliśmy się już w centrum Ivano-Frankowsk wszystkie marszrutki były pełne..Nie chcieliśmy stać, bo wiedzieliśmy, że czeka nas długa droga. Nagle sam z siebie podszedł do nas kierowca autokaru co jechał też między innymi przez Lwów. Zdecydowaliśmy, że pojedziemy razem z nim. Jako, że nie mieliśmy biletów, musieliśmy iść  500metrów dalej, gdzie już nikt nic nie będzie sprawdzał. 









tyyyyyyle ludzi bez biletów! 

i ostatnie wspólne zdjęcie

No i odjechaliśmy z Ivano-Frankowsk.. Mieliśmy być wieczorem we Lwowie..Chcieliśmy na chwilę pochodzić i o północy odjechać w kierunku PL. Wszystko mniej więcej mieliśmy obcykane.. No właśnie.. mniej więcej.. Nie przewidzieliśmy jednej rzeczy... że możemy się tak zagadać, że nie zobaczymy, że to Lwów, że będzie tylko jeden przystanek w mieście, a nie więcej tak jak wcześniej - na początku i na końcu miasta..Mimo tego i tak humor był :P 

Tak więc pojechaliśmy, aż do Rzeszowa autokarem. Na granicy straciliśmy sporo czasu..Polscy celnicy bardzo skrupulatnie sprawdzali ukraińców, którzy chcieli wjechać do Polski. Pytali się o dosłownie wszystko.. 

granica! pierwszy raz możemy cofnąć czas -1h :D!

Kiedy przyjechaliśmy do Rzeszowa było już po północy.. Cały czas mieliśmy nagrany Kraków u mojej koleżanki. Jednak autostop rządzi się swoimi prawami - nigdy nie wiadomo co się wydarzy.. 
Poznaliśmy Sławka, kiedy próbowaliśmy coś złapać na Kraków. Ostatecznie zabrał nas na rzeszowskiego kebaba, a później wybraliśmy się na piwo. 


ze Sławkiem próbujemy coś złapać..

Kiedy pożegnaliśmy się ze Sławkiem było już po 3. Przeszliśmy na początek miasta i stwierdziliśmy, że nie ma sensu już łapać o tej godzinie. Poszukaliśmy dobrego miejsca na spanko. Na szczęście w tą noc nie padało, więc można nawet powiedzieć, że było ciepło! :P 
nasza miejscówa
A z Rzeszowa to już rzut beretem i jesteśmy na śląsku! 


PODSUMOWANIE

Wypad na Ukrainę był strzałem w dziesiątkę. Choć nie zrealizowaliśmy do końca naszych planów ( miał być Lwów, Kijów) to i tak było świetnie i nie zamieniłabym tego na coś innego. Totalna odskocznia od codzienności!
Co więcej, spotkanie po 13 latach było chyba najpiękniejszym prezentem na moje urodziny. Urodziny na Ukrainie coś świetnego!
Poza tym te ciepło, które dostaliśmy w domu Eli, coś niesamowitego. To się ceni!
Wiem jedno, jeszcze tam kiedyś wrócę, ale na dłużej. Wiem też, że wreszcie zobaczę ten Kijów, przejadę się pociągiem i poznam jak to się jeździ koleją ukraińską. 



No i kompot wiśniowy od babci Marysi, za którym tam tęsknię!! :D 

najlepszy kompot wiśniowy pod słońcem!
na koniaaaaaaaaa! (ostatni toast na UA) 











sobota, 1 czerwca 2013

Macedonia autostopem

MACEDONIA
30.04-04.05.2013


DZIEŃ PIERWSZY 


Nasza majówka rozpoczęła się w sobotę z samego rana. Spakowane z ciężkimi plecakami ruszyłyśmy na GiG, gdzie każdy z wyścigu miał stawić się na starcie. Dostałyśmy pomarańczowe koszulki, zupki, mapki i pożegnawszy się z naszymi znajomymi ruszyłyśmy na południe! 

Z Gliwic bez problemu dostałyśmy się do Rybnika, stamtąd do Żor. Jechałyśmy z babeczką co gadała nam o Japończykach i ich kibelkach. Kobieta zostawiła nas nieopodal wiślanki. Stamtąd od razu ruszyłyśmy na granicę polsko-czeską. A tam.. mnóstwo ludzi, mnóstwo par zmierzających na południe. Żeby zaoszczędzić trochę na czasie postanowiłyśmy kierować się na Ostrawę, nie jak wszyscy na Zilinę. 


I od tego momentu zaczęły się schody.Nic kompletnie nie jechało, nic nas nie chciało zabrać dalej. Śpiewałyśmy, tańczyłyśmy, nawet zostałyśmy obsypane brudem z węgla. Po jakimś czasie koleś (polak) zabrał nas do centrum Ostravy, gdzie stamtąd miałyśmy problem, żeby jechać dalej.  Utknęłyśmy na stacji na dobre parę godzin z jakimiś ciupasami, co dziwnie machali do ludzi i ich odstarzali. Stwierdziłyśmy, że poczekamy aż ich ktoś zabierze. W między czasie zrobiłyśmy sobie 'obiad' na stacji. 
Po jakimś czasie stwierdziłyśmy, że nasi rywale chyba nie dojadą do celu, więc stwierdziłyśmy idziemy dalej, moze gdzieś indziej będzie miejsce. Niestety jak na złość nic fajnego nie było, ani nikt nie chciał się zatrzymać. Jakiemuś  pepickowi zepsuło się auto, chciałyśmy mu pomóc,  nawet się nie zabrać, ale chyba musiałyśmy strasznie wyglądać, że nie chciał naszej pomocy. Za jakiś czas zatrzymała się nam jakaś czeszka z synem. Mimo tego, że miała małe auto wywiozła nas za centrum jak i za całą krzyżówkę na kolejną stację w stronę Brna. A tam.. pełno par zmierzających w kierunku Dubrownika. Ale mimo tego, że było zimno, to humory nam sprzyjały! 

czas na wieczorny streeching

i w drogę!

I tak mimo tego, że była kolejka na stacji spędziłyśmy tam dobre 3h. Każdy kto nadjeżdżał, mówił nam, że na Brno nie jedzie, zresztą skręca za 5 km w prawo. Po jakimś czasie po prostu się pytaliśmy czy ludzie skręcają w prawo a nie jadą w stronę Brna. Stwierdziliśmy, że ludzie muszą tam mieć jakiś wieżowiec, czy jakąs imprezę, że każdy jedzie w tamtym kierunku. Niektórzy nawet jak widzieli, że idziemy się zapytać czy nas ze sobą wezmę nawet nie wychodzili z auta, tylko z piskiem opon uciekali ze stacji :D. 

Udało nam się jeszcze wieczorem uciec i na nasze szcześćie nie spędzić na owej stacji nocy.Jechałyśmy między innymi z takim dziadkiem, któy na koniec naszej wspólnej podróży powiedział, żebyśmy tylko się nie znalazły w jakiś nowinkach! Po prostu bał się, że my same, dwie dsiewczyny jedziemy do Macedoni stopem! Ostatecznie w pierwszy dzień dojechałyśmy do Breclav przed Bratysławą. 


DZIEŃ DRUGI 


Nastawiłyśmy sobie budzić na 7, kiedy nagle poczułyśmy, że zaczęło kropić (spałysmy pod gołym niebem, bo poprzedniego wieczoru nie chciało nam się rozkładać namiotu).
-Ej, Pacha, pada!Co robimy?Wstajemyy?-pytam ledwo żywa
-Nie chce mi się!
-Mi też-mówię-to co robimy?
-Eeee ! Śpimy dalej! - mówi do mnie ledwo słyszalnym głosem Karolina

No to śpimy dalej sobie myślę! Nie mija godzina i budzi nas ulewa. Wtedy dopiero przekonałam się, że jestem w stanie w ciągu 5 minut, przebrać się, spakować wszystko do plecaka, śpiwór i karimatę złożyć. Biegniemy na stację, a tam już na nas czeka jedna polska para zmierzająca do MAcedoni. My z Karoliną jemy sobie mega wypasione śniadanie, w końcu niedziela! A oni próbują coś złapać. 
Stwierdzamy po jakimś czasie, że skoro obsługa na tej stacji jest tak miła, że poprzedniego dnia pozwoliła nam wziąść prysznic to i dostaniemy wrzątek na kawę. W między czasie podjeżdża mega zajebista fura, którą upolowali nasi znajomi. Postanawiam podpytać się gościa czy też nas zabierze do Bratysławy, bo przecież ma tyyyyyle miejsca. Szczęście nam sprzyja! Wylewamy naszą cenną, gorącą kawę i lecimy w kierunku stolicy Słowacji słuchając przeróżnej muzyki, od Gangam style przez klasykę, muzykę z ćwierkającymi ptaszkami aż po groźne kawałki jak z jakiejs gry czy filmu.. 

A tam znowu pełno ludzi, więc postanawiamy czas na przerwę, czas spróbwać słowackiego piwa na stacji. 
chill out na całego na jednej z węgierskich stacji

Na tej stacji trochę czasu spędziłyśmy, choć na nudę nie mogłyśmy narzekać. Poznałyśmy Litwina, który mnie poczęstował piwem a Karolinę ciastkami. Czas szybko minął, a my wciąż nie miałyśmy podwózki, aż do czasu kiedy do nas podbiegły dziewczyny, żeby rozprostować kości. Dzięki uprzejmości kierowcy z którym jechały zabrałyśmy się na stację dalej, gdzie ponoć miało się lepiej łapać stopa uż bezpośrednio na Budapeszt. 
:)

chyba jedziemy dalej! :D
Na tej stacji było tak dużo autostopowiczów, że nawet jakaś babeczka przywiozła jedzenie na tacce.  Po krotkim opalaniu, zjedzeniu obiadu nadchodziny nasza kolej na łapanie. Nie mija chwila i jedziemy dalej, może jakieś z  20 km. Jesteśmy już na drodze bezpośredniej na Węgry. Na autostradzie. Auta pędzą jak szalone, marne szanse na złapanie czegokolwiek. 
w drodze na Gyor!
Nawet Polacy nam się nie zatrzymują. Widzę też auto na krakowskich blacchach, które pędzi jak szalone. Komentuję nawet, że koleś jedzie sam a nas nie zabierze. Po chwili obracam się do tyłu, a krakus cofie w naszym kierunku! Okazuje się, że jedzie tak jakby w kierunku Budapesztu, ponieważ kieruje się w stronę BAlatonu na majówkę. Postanawiamy zmienić swoje plany i jedziemy wraz z ni nad Balaton. Od tej pory nasza podróż jest totalnie elastyczna. 
z naszym kierowcą, który jeździł z nami pod prąd i w koło

brudny Balaton

Mimo wszystko nie chcemy zostać tutaj na noc i postanawiamy spróbować coś złapać w stronę Budapesztu. Dowiadujemy się, że do autostrady mamy 10km. Będąc w przekonaniu, że na takim zadupiu nic nie złapiemy postanawiamy iść na piechotę. Idziemy poboczem. Nie mija chwila i zatrzymuje się auto z piskiem opon, cofa w naszym kierunku. Na drodze zrobiło się takie zamieszanie, że o mały włos a byłyśmy świadkami wypadku. Zatrzymują się jacyś Węgrowie,  którzy podwożą nas na autostradę. Byłyśmy naprawdę zdziwione, że cokolwiek jechało i zechciało nas zabrać.  Kiedy jesteśmy już przy autostradzie słońce chyli się ku zachodowi. Nie mija chwila i zatrzymuje się małżeństwo wracające z nad Balatonu do Budapesztu, jedziemy! 

coraz bliżej Budapeszt!

Jest 21 i stwierdzamy, że na dziś ze stopowaniem dajemy sobie spokój i idziemy spać oczywiście pod gołym niebem, bo jak zwykle nie chce nam się rozkładać namiotu. 


DZIEŃ TRZECI

Po bardzo zimnej i wilgotnej nocy wstajemy przed 7 i jemy śniadanie na stacji. 
nasza miejscówa!

tym razem nie musimy się śpieszyć z pakowaniem:)

jest i rodzynek na stacji ukryty w gąszczu traw;p
 Po jakimś czasie zauważam, że wbił mi się kleszcz. Pacha zamienia się w dr Szojdę, jednak stwierdzam, że na praktykach się obijała, gdyż zostawia mi jedną łapkę kleszcza. Od tej pory podróżujemy z naszym nowym przyjacielem, który ugrząznął na dobre! Poznajemy po drodze  ludzi, którzy dają mi wódki i wina, żebym wygoniła go z żołądka ;p (ah te przesądy!:p) czas płynie szybko, a nikt nie jedzie do Szegedu :(... Po jakimś czasie zauważam turecką ciężarówkę. JEdziemy dalej!
jedziemy dalej  w stronę Szegedu
Jednak znowu nam los nie sprzyja, stoimy w dłuuuuugim korku.. 



Po południu docieramy na ostatnią stację przed Szeged. Tam spotykamy 2 inne pary, które tkwią w tym miejscu od zesżłego dnia. Jednak my się nie zrażamy. Jak zwykle bez pośpiechu postanawiamy odpocząć. Myjemy włosy, ja daję sobie 15 minut na opalanie a Szojda wcina obiad. Popołudnie mija nam szybko wśród stawu z innymi autostopowiczami. Jednak na stację nic nie wjeżdża.  W między czasie przyjeżdża ciężarówka z parą innych autostopowiczów. Jest to Amerykanka i Nowo Zelandczyk. BArdzo mili ludzie, którzy jadą stopem aż do Turcji, stamtąd lecą samolotem do MAroko. Mają zamiar w kadym kraju zatrzymywać na dłuższy czas, trochę popracować i jeździć po świecie. Ciekawy pomysł, nie zaprzeczę!


próuję złapać stopa do Belgradu ;)


z Nowo Zelandczykiem podróżującym boso i Amerykanką

obiado-kolacja part n 

w końcu pojechałyśmy pociągiem do Belgradu :D



O 19 dałyśmy sobie godzinę na złapanie stopa dalej. Wychodzimy na wjazd na autostradę i nie mija 5 minut, a ja zaczynam skakać jak tygrys, bo ciężarówka na greckich blachach się nam zatrzymuję. Podbiegam, a tam za kierownicą Grek siedzi i mówi: 
-Wsiadajcie! 
Moja radość nie znała granic! JEdziemy do MAcedoni! Dojedziemy :D:D ! Biegniemy szybko na stację po rzeczy, a zaraz za nami goni nas nasz Grek - Anastasios! Wszyscy autostopwoicze na stacji są pod wrażeniem! I od tej pory jedziemy przez równiny, góry, wąwozy do Macedoni! 
coraz bliżej



chwile ulotne, więc spisujemy na bieżąco

a Aleksandrem przez Serbię


 I tak nasza przygoda z całą zgrają Greków się zaczyna. Jedziemy całą noc. Całą noc gadamy z Anastasiosem, Babisem i jego bratem. Na granicy spędzamy 2h. Na ważenie cięzarówki musimy wyjść i dobrze, bo bez nas ciężarówka waży 39 980kg!( Nie może przekroczyć 4ton!) Na granicy pijemy przepyszną kawę mrożoną i jedziemy dalej! Od granicy jedziemy w 4 ciężarówką, to tylko z Grekiem takie przekręty! Jedziemy, gadamy, śmiejemy się całą noc.3 godizny śpimy na łóżkach w ciężarówce i nad ranem robimy śniadańko (oczywiście Anastasios pali) i jedziemy do Macedonii! Z naszego Greka to niezły ziom! Aż do teraz ciągle brzmi mi w uszach jak mówił do mnie
-Paula, go out!
Tam po prostu Grecy wszystko wyrzucają gdziekolwiek by nie byli!Czy są na granicy, na stacji, na bramkach czy zwykłej drodze!
Nasz Anastasios non stop pali, okazuje się, że fajki to jego hobby! Co chwilę tylko słyszę, czy może nie chcę zaplić, albo 'Paula, joint?'
I tak nam droga mija!
Serbia nas żegna

MAcedonia


z Anastaiosem


coraz bliżej Struga!




Jest już późne popołudnie, kierujemy się na Skopje. Zabiera nas młody chłopak, fotograf, który swoje inspiracje do zdjęć czerpie z palenia fajek .
Następnie na stacji zagaduję do młodego mężczyzny, który jak się potem okazuje jest lekarzem. Zawozi nas do Kiceva. Droga nam mija bardzo szybko, ponieważ prowadzimy ciekawą rozmowę, żartujemy. Przez moje żarty i wkręcanie Clirim'a wjeżdżamy do centrum Kiceva i idziemy na mecz. Na miejscu poznajemy drugiego lekarza, chirurga, przyjaciela Clirim'a - Burim'a. Wieczór spędzamy w dobrym towarzystwie przy coli i pizzy. Ostatecznie lekarze postanawiają, że podrzucą nas na nasz camping w Strudze. Dzięki ich pomocy docieramy jeszcze w ten sam dzień na pole campingowe. 

Jest już północ więc rozkładamy nasz namiot i próbujemy znaleźć naszych znajomych. Niestety bez skutku. Na drugi dzień okazuje się, że nieźle zabalowali w mieście obok. 


DZIEŃ CZWARTY 

Po ciężkim poranku naszych znajomych udajemy się do miasta obok.Płyniemy łódką po jeziorze, jemy obiad. Kupujemy jedzenie i jedziemy małym busikiem na nasz camping. A wieczorem? Wieczorem impreza integracyjna. O północy postanawiamy sobie poskakać do jeziora. Woda zimna, ale jest dobrze! 
widok z campingu na nasze molo
                                   
Ohrid


pamiątki






zdobywamy miasto!

z Szojdą




z Kamilem


dupeczki

jest i żółw! 

oczywiście z każdej strony musimy go zoabczyć 


obowiązkowo zdjęcie z naszym nowym przyjacielem!

wracamy ponownie do centrum miasta

pamiątkowe zdjęcie


czas na mały chill out! 




czas na zabawę


W trakcie imprezy integracyjnej wzięliśmy udział w konkursie, kto szybciej wypije rakije... W sumie to chyba po tym konkursie zrodził się pomysł na kąpiej w jeziorze po północy.. 

i oczywiście po kąpieli musimy odśpiewać SZAKALA-BUM-BUM!


DZIEŃ PIĄTY 


Następnego dnia kiedy wszyscy uciekają z campingu i wracają w stronę PL, my postanawiamy, że zostajemy i jeszcze trochę w Macedonii zabawimy. Z samego rana mniej więcej wyglądamy tak: 

zmęczeni trochę inaczej życiem


Jemy wspólnie śniadanie na campingu, żegnamy się z pozostałymi autostopowiczami i idziemy na molo trochę się posmarzyć. Pływamy, skaczemy do wody, poznajemy nawet małęgo pieska, jakiś macedońćzyków.


chill out!


płyniemy !


Żodyn! - nasz nowy przyjaciel


Po południu wybraliśmy się do Strugi na obiad. Z racji tego, że Macedonia, dla nas była tania mogliśmy sobie pozwolić na mega wypasiony obiad. Nie udało się nam jednak chodzić po mieście razem. Na samym początku pogubiliśmy, bo jak to wiaodmo, każdy chciał coś ciągle oglądać. 

Struga
Z Grzesiem postanowiliśmy popróbować wszelkich przysmaków, chodziliśmy ciągle na jakieś degustacje. Ostatecznie nie poszliśmy na żaden obiad, a skończyliśmy w winiarni. 

nasze winko się nalewa, 1L-4zł 

tu znowu wpieprzamy, jakieś słodkości

Spróbowaliśmy chyba wszysykeigo, od niedojrzałych, zielonych śliwek, przez rozmaite pestki, po macedońskie pączki. Grzesiu nawet stweirdził, że skoro tu jest tak tanio to kupi sobie płytę z ich hitami. Usłyszeliśmy, że gości chce tylko 20dinarów za płytę, zażartowałam 15!W międzyczasie poprosiliśmy o inny kawałek, stwierdziliśmy, że muzyka jest niczego sobie. Sprzedawca przystał na 15 dinarów, zaś kiedy przyszło do płacenia okazało się, że chciał 150 dinarów! Ale zrobiliśmy z siebie kretynów! Ale przynajmniej śmiesznie było! 


chciałam fale, widok morza; no i zobaczyłam!


Drogę powrotną na camping umilało nam nasze winko!

DZIEŃ SZÓSTY

Następnego dnia, względnie rano wstajemy, jemy śniadanie i ruszamy do Polski, bo przypomniało mi się, że w poniedziałek rano mam laborki ( był piątek). Już na samym początku czeka na nas pierwsza przeszkoda-okazuje się, że na drodze w kierunku Skopii most jest nieprzejezdny i musimy nadłożyć drogi. 
jak zwykle połączenie Dziuba-Szojda daje radę!

Ostatecznie dajemy radę i jedziemy. Nasza droga przez Macedonię niczym by się nie wyróżniła, gdyby nie nasz hardkorowy stop. Jechaliśmy w 4+nasze plecaki+kierowce  w tirze przez autostradę! MAsakra! 


chyba miałam najwygodniej!:D 
 Dobrze, że wyruszyłyśmy dzień później od wszystkich, bo było by ciężko cokowliek złąpać, bo okazało sie, że w tamtych rejonach mają święta Wielkanocne, mało kto w ogóle jeździ gdziekolwiek!
ah ten piękne auta! uciekamy od burzy! 
 Wreszcie udało nam się przekroczyć granicę Macedonia-Serbia. Tam zaś złapała nas okropna burza, którą musimy przeczekać. Od poprzedniego stopa podróżujemy w 4. Wieczorem złapaliśmy gościa, któy ciągle mówił, że nie mamy tu w Serbii jeźzić na stopa, bo nas zastrzelą. Do dziś słyszę jak do mnie mói " kein Geld"! I moment kiedy go nie rozumieliśmy. Facet nawet chciał nas zawieźć do PL tylko potrzebował na paliwo, a my próbowaliśmy mu wyjaśnić, że podróżujemy bez pieniędzy!
żółty sztormiak jednak się przydał! 
 Kiedy rozstaliśmy się z człowiek ok ' kein Geld' jest już późno i ciemno. PRóbujemy złapać cokolwiek, żeby wydostać sie z tego zadupia. Łapiemy parami po 10 minut. Na naszej zmianie złapałyśmy z Karoliną polską ciężarówkę! CO to była za radość! Aż się przewróciłam z tego szczęścia.Ciepło, bezpiecznie i polsko! Jedziemy z  naszymi polaczkami, aż do Słowacji, gdzie później się rozdzielamy, bo nasi wybawcy jadą na Zakopane, a my byśmy musiały nadrobić drogi.

Odpoczywamy, jemy śniadanie i ruszamy dalej! Tym razem z tureckim tirowcem - Ózdemir'em, który okazał się super gościem!
w Cieszynie z Ózdemir'em


I tak oto skończyła się nasza szaleńćza wyprawa! Było świetnie! Z niektórymi ludźmi mam nadal kontakt, np. nasi doktorzy zapraszają nas ponownie do Macedoni, SKopii, Ózdemir zaprasza do Skandynawii..
W chwili wolnego czasu na pewno skorzystamy.

A tymczasem.. szykuje się kolejna wyprawa! :D